Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

Hiram i kapłanka oboje zerwali się z taburetów.
— Widocznie — rzekł Fenicjanin, kłaniając się — jakiś dobry duch ostrzegł cię, panie, że o tobie mówimy...
— Przygotowujecie mi jaką niespodziankę? — spytał namiestnik.
— Może!... Kto to wie?... — odparła Kama, patrząc na niego w sposób wyzywający.
Ale książę odparł chłodno:
— Oby ci, którzy zechcą nadal robić mi niespodzianki, nie zawadzili własną szyją o topór albo powróz... Toby więcej ich zdziwiło, aniżeli mnie ich postępki.
Kamie uśmiech zastygł na półotwartych ustach; Hiram pobladł i pokornie odezwał się:
— Czem zasłużyliśmy na gniew pana i opiekuna naszego?...
— Chcę wiedzieć prawdę — rzekł książę, siadając i groźnie patrząc na Hirama. — Chcę wiedzieć: kto urządził napad na asyryjskiego posła i wmieszał w tę nikczemność człowieka, tak podobnego do mnie, jak moja ręka prawa jest podobna do lewej.
— Widzisz, Kamo — odezwał się struchlały Hiram — mówiłem, że poufałość tego łotra do ciebie może sprowadzić wielkie nieszczęście... A oto masz!... Nawet nie czekaliśmy długo.
Fenicjanka rzuciła się do nóg księciu.
— Wszystko powiem — zawołała, jęcząc — tylko wyrzuć panie ze swego serca urazę do Fenicji... Mnie zabij, mnie uwięź, ale nie gniewaj się na nich.
— Kto napadł Sargona?
— Lykon, Grek, który śpiewa w naszej świątyni — odparła, wciąż klęcząc, Fenicjanka.
— Aha!... więc to on wtedy śpiewał pod twoim domem i on jest tak podobny do mnie?...
Hiram schylił głowę i położył rękę na sercu.
— Hojnie płaciliśmy temu człowiekowi — rzekł — zato,