Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

bogini... Jeszcze tydzień temu składano mi kwiaty u nóg i okadzano wonnościami, a dziś...
Książę cicho wysunął się z komnaty i odwiedził Fenicjankę dopiero po kilku dniach.
Lecz znowu zastał ją w złym humorze.
— Błagam cię, panie — wykrzyknęła — dbaj o mnie trochę więcej!... Bo już i służba zaczyna mnie lekceważyć, żołnierze patrzą zpodełba i lękam się, ażeby w kuchni nie zatruł mi kto potraw...
— Byłem zajęty wojskiem — odparł książę — więc nie mogłem odwiedzać cię...
— To prawda!... — odparła gniewnie Kama. — Byłeś wczoraj pod moim gankiem, a następnie poszedłeś ku czeladniej izbie, gdzie mieszka ta Żydówka... Chciałeś mi pokazać...
— Dość! — przerwał następca. — Nie byłem ani pod gankiem, ani pod izbą. Jeżeli więc zdawało ci się, iż widziałaś mnie, to znaczy, że twój kochanek, ten nikczemny Grek, nietylko nie opuścił Egiptu, ale nawet śmie krążyć po moim ogrodzie...
Fenicjanka słuchała go przerażona.
— O Astoreth!... — krzyknęła nagle — ratuj mnie... O ziemio, ukryj mnie!... Bo jeżeli nędzny Lykon powrócił, grozi mi wielkie nieszczęście...
Książę roześmiał się, ale już nie miał cierpliwości słuchać biadań eks-kapłanki.
— Zostań w spokoju — rzekł, wychodząc — i nie dziw się, jeżeli w tych dniach przyprowadzą ci twego Lykona, związanego, jak szakala. Zuchwalec ten już wyczerpał moją cierpliwość.
Wróciwszy do siebie, książę wezwał natychmiast Hirama i naczelnika policji w Pi-Bast. Opowiedział im obydwom, że Lykon, Grek, z twarzy podobny do niego, kręci się około pałaców, i rozkazał schwytać go. Hiram przysiągł, że gdy Feni-