Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/178

Ta strona została skorygowana.

— Ja, albo oni!... — zakończył książę. — Egipt nie może mieć dwóch panów...
— I zwykle miewał tylko jednego: faraona — wtrącił powiernik.
— Zatem będziesz mi wierny?...
— Ja, cała szlachta, wojsko, przysięgam ci!...
— Dosyć — zakończył następca. — Niechże sobie teraz uwalniają najemne pułki... niech podpisują traktaty... niech kryją się przede mną, jak nietoperze, i niech oszukują nas wszystkich... Ale przyjdzie czas...
A teraz, Tutmozisie, odpocznij po podróży i bądź u mnie na uczcie dziś w wieczór... Ci ludzie tak mnie spętali, że mogę tylko bawić się... Więc będę się bawił...
Ale kiedyś pokażę im, kto jest władcą Egiptu: oni, czy ja!...
Od tego dnia znowu zaczęły się uczty. Książę, jakby wstydząc się wojska, nie odbywał z niem ćwiczeń. Natomiast pałac jego roił się szlachtą, oficerami, sztukmistrzami i śpiewaczkami, a po nocach odbywały się wielkie orgje, wśród których dźwięki arf mieszały się z wrzaskami pijanych biesiadników i spazmatycznym śmiechem kobiet.
Na jedną z tych uczt Ramzes zaprosił Kamę, ale odmówiła. Książę obraził się na nią, co spostrzegłszy, Tutmozis rzekł:
— Mówiono mi, panie, że Sara straciła twoje łaski?
— Nie wspominaj mi o tej Żydówce — odparł następca. — Wszak chyba wiesz, co zrobiła z moim synem?
— Wiem — mówił ulubieniec — ale zdaje mi się, że stało się to nie z jej winy. Słyszałem w Memfis, że czcigodna matka twoja, pani Nikotris, i dostojny minister Herhor uczynili syna twego Żydem w tym celu, aby kiedyś panował nad Izraelitami...
— Ależ Izraelici nie mają króla, tylko kapłanów i sędziów!... — przerwał książę.