Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/182

Ta strona została skorygowana.

— Już narzekasz?... Nawet tego nie oszczędzasz mi wstydu?... Za to, żem ci poświęciła godność kapłanki i cnotę!...
Następca ciągle trząsł głową i uśmiechał się.
— Nigdybym nie myślał — rzekł po chwili — ażeby sprawdziła się bajka, opowiadana przez chłopów, zabierających się do snu. Ale dziś widzę, że tak jest. Posłuchaj więc, Kamo, a może zastanowisz się i nie zmusisz mnie do cofnięcia życzliwości, jaką mam dla ciebie...
— Jemu się chce teraz bajki opowiadać!... — odparła z goryczą kapłanka. — Jużeś mi jedną mówił i dobrzem wyszła, usłuchawszy jej...
— Ta z pewnością wyjdzie ci na pożytek, byleś ją chciała zrozumieć.
— Będzie w niej co o żydowskich bachorach?...
— I o kapłankach, tylko uważnie posłuchaj:
Działo się to już dawno, w tem samem mieście Pi-Bast.[1] Pewnego dnia książę Satni, na placu przed świątynią Ptah, zobaczył bardzo piękną kobietę. Była ona piękniejszą od wszystkich, jakie dotychczas spotykał, a co ważniejsze, miała na sobie dużo złota.
Księciu ogromnie podobała się ta osoba. Dowiedział się, co ona za jedna, a gdy mu powiedziano, że jest to córka arcykapłana w Pi-Bast, posłał do niej swego koniuszego, z taką ofiarą:
„Dam ci dziesięć złotych pierścieni, jeżeli przepędzisz ze mną godzinkę.“
Koniuszy poszedł do pięknej Tbubui i powtórzył jej słowa księcia Satni. Dama, wysłuchawszy go życzliwie, odpowiedziała jak przystoi dobrze wychowanej panience:

„Jestem córką arcykapłana, jestem niewinna, nie zaś żadna podła dziewczyna. Jeżeli więc książę chce mieć przyjemność zapoznania się ze mną, niech przyjdzie do mego domu, gdzie

  1. Historyjka autentyczna.