Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

unosi się w powietrzu, wprawdzie niewysoko, bo tylko na palec od podłogi... Ale... co to waszej dostojności? — spytał nagle Mefresa.
Istotnie, arcykapłan, słuchając swojej własnej historji, zachwiał się na krześle i byłby upadł, gdyby nie podtrzymał go Mentezufis.
Ramzes zmieszał się. Podał starcowi wody do picia, natarł mu czoło i skronie octem, zaczął go chłodzić wachlarzem...
Wkrótce święty Mefres przyszedł do siebie. Powstał z krzesła i rzekł do Mentezufisa:
— Już chyba możemy odejść?
— I ja tak myślę.
— A ja co mam robić? — spytał książę, czując, że stało się coś złego.
— Spełnić obowiązki naczelnego wodza — odparł zimno Mentezufis.
Obaj kapłani ceremonjalnie ukłonili się księciu i wyszli. Namiestnik był już całkiem trzeźwy, ale na serce spadł mu wielki ciężar. W tej chwili zrozumiał, że popełnił dwa ciężkie błędy: przyznał się kapłanom do tego, że zna ich wielką tajemnicę, i — niemiłosiernie zadrwił z Mefresa.
Oddałby rok życia, gdyby można zatrzeć w ich pamięci całą tę pijacką rozmowę. Ale już było za późno.
„Niema co — myślał — zdradziłem się i kupiłem sobie śmiertelnych wrogów. Ale trudno. Walka zaczyna się w chwili najniekorzystniejszej dla mnie... Lecz idźmy dalej. Niejeden przecie faraon walczył z kapłaństwem i zwyciężył je, nawet nie mając zbyt silnych sprzymierzeńców...“
Tak jednak uczuł niebezpieczeństwo swego położenia, że w tej chwili przysiągł, na świętą głowę ojca, nigdy już nie pić większej ilości wina.
Kazał zawołać Tutmozisa. Powiernik zjawił się natychmiast, zupełnie trzeźwy.