Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/194

Ta strona została skorygowana.

— Ten chłopak — odezwał się Mefres — może wywrócić wszystkie nasze świątynie i zmazać Egipt z oblicza ziemi.
Święty Sem szybko wyjął złoty amulet, który nosił na piersiach, i szepnął:
— Ucieknijcie, złe słowa, na pustynię... Oddalcie się i nie róbcie szkody sprawiedliwym!... Co też wygaduje wasza dostojność!... — rzekł głośniej, tonem wyrzutu.
— Dostojny Mefres mówi prawdę — odezwał się Mentezufis. — Głowaby cię zabolała i żołądek, gdyby ludzkie wargi mogły powtórzyć bluźnierstwa, jakie dziś usłyszeliśmy od tego młodzieniaszka.
— Nie żartuj, proroku — oburzył się arcykapłan Sem. — Prędzej uwierzyłbym, że woda płonie, a powietrze gasi, aniżeli w to, że Ramzes dopuszcza się bluźnierstw!...
— Robi to niby po pijanemu — wtrącił złośliwie Mefres.
— Choćby nawet. Nie przeczę, że jest to książę lekkomyślny i hulaka, ale bluźnierca!...
— Tak i myśmy sądzili — mówił Mentezufis. — A tak byliśmy pewni, że znamy jego charakter, iż gdy wrócił ze świątyni Hator, przestaliśmy nawet rozciągać nad nim kontroli...
— Żal ci było złota na opłacenie dozorców — wtrącił Mefres. — Widzisz, jakie skutki pociąga napozór drobne zaniedbanie!...
— Ale cóż się stało? — pytał niecierpliwie Sem.
— Krótko odpowiem: książę następca drwi z bogów...
— Och!...
— Sądzi rozkazy faraona...
— Czy podobna?...
— Najwyższą radę nazywa zdrajcami...
— Ależ...
— I od kogoś dowiedział się o przybyciu Beroesa, a nawet o jego widzeniu się z Mefresem, Herhorem i Pentuerem w świątyni Seta...