Lykon uśmiechnął się pogardliwie.
— I ty zamordowałeś dziecko księcia?... — dodał Mefres.
Grek posiniał z gniewu i usiłował zerwać pęta.
— Tak! — zawołał — zabiłem szczenię, bom nie mógł znaleźć jego ojca, wilka... Oby spalił go ogień niebieski!...
— Co ci winien książę, zbrodniarzu?... — spytał oburzony Sem.
— Co winien!... Porwał mi Kamę i wtrącił ją w chorobę, z której niema wyjścia... Byłem wolny, mogłem uciec z majątkiem i życiem, ale postanowiłem zemścić się, i oto macie mnie... Jego szczęście, że wasi bogowie mocniejsi są od mojej nienawiści. Dziś możecie mnie zabić... Im prędzej, tem lepiej.
— Wielki to zbrodniarz — odezwał się arcykapłan Sem.
Mefres milczał i wpatrywał się w pałające wściekłością oczy Greka. Podziwiał jego odwagę i rozmyślał. Nagle rzekł do naczelnika policji:
— Możesz, dostojny panie, odejść; ten człowiek należy do nas.
— Ten człowiek — odparł oburzony naczelnik — należy do mnie... Ja go schwyciłem i ja otrzymam od księcia nagrodę.
Mefres powstał i wydobył z pod ornatu złoty medal.
— W imieniu najwyższej rady, której jestem członkiem — mówił Mefres — rozkazuję ci oddać nam tego człowieka. Pamiętaj, że jego istnienie jest najwyższą tajemnicą państwową i zaprawdę, stokroć lepiej będzie dla ciebie, jeżeli całkiem zapomnisz, żeś go tu zostawił...
Naczelnik policji znowu upadł na ziemię i — wyszedł, tłumiąc gniew.
— Zapłaci wam za to pan nasz, książę następca, gdy zostanie faraonem!... — myślał. — A że i ja oddam wam moją cząstkę, zobaczycie...
Ajenci, stojący przed bramą, zapytali go: gdzie jest więzień?...
— Na więźniu — rzekł — spoczęła ręka bogów.
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/219
Ta strona została skorygowana.