Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/220

Ta strona została skorygowana.

— A nasze wynagrodzenie?... — nieśmiało odezwał się starszy ajent.
— I na waszem wynagrodzeniu spoczęła ręka bogów — rzekł naczelnik. — Wyobraźcie więc sobie, że wam śnił się ten więzień, a będziecie czuli się bezpieczniejsi w waszej służbie i zdrowiu.
Ajenci, milcząc, spuścili głowy. Ale w sercach zaprzysięgli zemstę kapłanom, pozbawiającym ich tak pięknego zarobku.
Po odejściu naczelnika policji, Mefres zawołał kilku kapłanów i najstarszemu szepnął coś do ucha. Kapłani otoczyli Greka i wyprowadzili go z izby świętej. Lykon nie opierał się.
— Myślę — rzekł Sem — że człowiek ten, jako zabójca, powinien być wydany sądowi.
— Nigdy! — odparł stanowczo Mefres. — Na człowieku tym ciąży nierównie gorsza zbrodnia: jest podobny do następcy tronu...
— I co z nim zrobisz wasza dostojność?
— Zachowam go dla najwyższej rady — mówił Mefres. — Tam, gdzie następca tronu zwiedza pogańskie świątynie i wykrada z nich kobiety, gdzie kraj jest zagrożony niebezpieczną wojną, a władza kapłańska buntem, tam — Lykon może się przydać...
Nazajutrz w południe arcykapłan Sem, nomarcha i namiestnik policji przyszli do więzienia Sary. Nieszczęśliwa nie jadła od kilku dni i była tak osłabiona, że nawet nie podniosła się z ławy, na widok tylu dygnitarzy.
— Saro — odezwał się nomarcha, którego znała dawniej — przynosimy ci dobrą nowinę.
— Nowinę?... — powtórzyła apatycznym głosem. — Syn mój nie żyje, oto nowina!... Mam piersi przepełnione pokarmem, ale moje serce jest jeszcze pełniejsze smutku...
— Saro — mówił nomarcha — jesteś wolna. Nie ty zabiłaś dziecię.