jeziora. Widać nawet pasące się owce, bydło i konie; zdaleka na stokach skał piętrzy się całe miasteczko, a na szczytach bieleją mury świątyń.
Jest to oaza, niby wyspa wśród piaszczystego oceanu.
Takich oaz za czasu faraonów było bardzo wiele, może kilkadziesiąt. Tworzyły one łańcuch wysp pustynnych wzdłuż zachodniej granicy Egiptu. Leżały w odległości dziesięciu, piętnastu lub dwudziestu mil jeograficznych od Nilu, a obejmowały po kilkanaście i kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych powierzchni.
Opiewane przez arabskich poetów, oazy naprawdę nigdy nie były przedsionkami raju. Ich jeziora są najczęściej bagnami; z podziemnych źródlisk wypływa woda ciepła, niekiedy cuchnąca i obrzydliwie słona; roślinność ani mogła porównywać się z egipską. Niemniej ustronia te wydawały się cudem dla pustynnych wędrowców, którzy znajdowali w nich trochę zieloności dla oka, tudzież odrobinę chłodu, wilgoci i daktylów.
Ludność tych wysp wśród piaszczystego oceanu była bardzo rozmaitą: od kilkuset osób do kilkunastu tysięcy, zależnie od przestrzeni. Byli to wszystko awanturnicy lub ich potomkowie egipscy, libijscy, etjopscy. W pustynię bowiem uciekali ludzie, nie mający już nic do stracenia: więźniowie z kopalń, przestępcy ścigani przez policję, chłopi przeciążeni pańszczyzną, lub robotnicy, którzy woleli niebezpieczeństwo, aniżeli pracę.
Większa część tych zbiegów marnie ginęła w pustyni. Niektórym po nieopisanych męczarniach udawało się dotrzeć do oazy, gdzie pędzili żywot nędzny, lecz swobodny, i zawsze byli gotowi wpaść do Egiptu na nieuczciwy zarobek.
Między pustynią i morzem Śródziemnem ciągnął się bardzo długi, choć niezbyt szeroki pas ziemi żyznej, zamieszkany przez rozmaite plemiona, które Egipcjanie nazywali: Libijczykami. Jedne z tych plemion zajmowały się rolnictwem, inne rybactwem i morską żeglugą; w każdem z nich jednak była
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/224
Ta strona została skorygowana.