Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/250

Ta strona została skorygowana.

— Musawasa jest w Glaukus i zbiera wielką armję, która nas pomści.
Inni Libijczycy nie odzywali się; nawet nie raczyli spojrzeć na swoich zwycięzców. Na rozkaz księcia Azjaci rozbroili ich bez trudności i — sami usiedli w cieniu skały.
W tej chwili nie było tu przyjaciół ani wrogów, lecz śmiertelnie znużeni ludzie; śmierć czyhała na wszystkich, ale oni chcieli tylko odpocząć.
Pentuer, widząc, że Tehenna wciąż jest nieprzytomny, ukląkł przy nim i pochylił mu się nad głową, tak, że nikt nie mógł dostrzec, co robi. Wnet jednak Tehenna zaczął wzdychać, rzucać się i otworzył oczy; potem usiadł, trąc czoło, jak przebudzony z twardego snu, który jeszcze nie odszedł.
— Tehenno, wodzu Libijczyków — rzekł Ramzes — ty i twoi ludzie jesteście jeńcami jego świątobliwości faraona.
— Lepiej zabij mnie odrazu — mruknął Tehenna — jeżeli mam utracić wolność.
— Gdy ojciec twój, Musawasa, upokorzy się i zawrze pokój z Egiptem, jeszcze będziesz wolny i szczęśliwy...
Libijczyk odwrócił głowę i położył się, obojętny na wszystko. Ramzes usiadł przy nim i po chwili zapadł w jakiś letarg; prawdopodobnie zasnął.
Ocknął się po upływie kwadransa, nieco rzeźwiejszy. Spojrzał na pustynię i krzyknął z zachwytu: na horyzoncie widać było zielony kraj, wodę, gęste palmy, a nieco wyżej miasteczka i świątynie...
Dokoła niego wszyscy spali — Azjaci i Libijczycy. Tylko Pentuer, stojąc na złomie skały, przysłonił ręką oczy i gdzieś patrzył.
— Pentuerze!... Pentuerze!... — zawołał Ramzes. — Czy widzisz tę oazę?...
Zerwał się i przybiegł do kapłana, który miał troskę na twarzy.
— Widzisz oazę?...