odparł Tutmozis. — Gdy zaś nadjechał święty Mentezufis, musieliśmy mu ustąpić, gdyż jest wyższy od nas...
Książę pomyślał, że jednak schwytanie Tehenny było okupione zbyt wielkiemi nieszczęściami. Jednocześnie z całą siłą odczuł doniosłość przepisu, który nie pozwala wodzowi opuszczać wojska. Musiał sobie przyznać, że nie ma słuszności, ale to jeszcze bardziej drażniło jego dumę i napełniało nienawiścią do kapłanów.
„Otóż — mówił — jestem w niewoli, pierwej nawet, nim zdążyłem zostać faraonem (oby mój świątobliwy ojciec żył wiecznie!). Więc już dzisiaj muszę zacząć wydobywać się z niej, a przedewszystkiem — milczeć... Pentuer ma słuszność: milczeć, zawsze milczeć, a gniewy swoje, jak drogocenne klejnoty, składać w skarbcu pamięci. Dopiero, gdy zbierze się... O, prorocy, wy mi wówczas zapłacicie!...“
— Nie pytasz, wasza dostojność, o rezultat bitwy? — spytał Tutmozis.
— Aha, właśnie... Cóż jest?
— Przeszło dwa tysiące jeńców, więcej niż trzy tysiące zabitych, a ledwie kilkuset uciekło.
— Jakaż więc była armja libijska? — rzekł zdziwiony książę.
— Sześć do siedmiu tysięcy ludzi.
— To być nie może... Czy podobna, aby w takiej potyczce zginęło prawie całe wojsko?...
— A przecież tak jest; to była straszna bitwa — odparł Tutmozis. — Otoczyłeś ich ze wszystkich stron, resztę zrobili żołnierze, no... i dostojny Mentezufis... O takiej klęsce nieprzyjaciół Egiptu nie mówią nagrobki najsławniejszych faraonów.
— Idź już spać, Tutmozisie, jestem zmęczony — przerwał książę, czując, że pycha zaczyna mu bić do głowy.
— „Więc to ja odniosłem takie zwycięstwo?... Niepodobna!...“ — pomyślał.
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/267
Ta strona została skorygowana.