Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/269

Ta strona została skorygowana.

i dzieci, a na ich czele Musawasa i najprzedniejsi Libijczycy...
— Cóżby to znaczyło?
— Widać chcą prosić o pokój.
— Po jednej bitwie?... — zdziwił się książę.
— Ale jakiej!... Przytem strach mnoży w ich oczach nasze wojska... Czują się słabymi i lękają się najazdu i śmierci...
— Zobaczymy, czy to nie jest podstęp wojenny!... — odparł książę po namyśle. — A jakże nasi?
— Zdrowi, syci, napojeni, wypoczęci i weseli. Tylko...
— No?...
— Patrokles umarł w nocy — szepnął Tutmozis.
— Jakim sposobem?... — zawołał książę, zrywając się.
— Jedni mówią, że zapił się, drudzy... że to kara bogów... Twarz miał siną, a usta pełne piany...
— Jak tamten niewolnik w Atribis, pamiętasz go?... Nazywał się Bakura i wpadł do sali uczty ze skargami na nomarchę... Rozumie się, że tej samej nocy umarł z pijaństwa!... Co?...
Tutmozis spuścił głowę.
— Musimy być bardzo ostrożni, panie mój... — szepnął.
— Postaramy się — odparł książę spokojnie. — Nie będę się nawet dziwił śmierci Patroklesa... Bo i co osobliwego może być w tem, że umarł jakiś pijaczyna, który obrażał bogów, ba!... nawet kapłanów...
Ale Tutmozis w tych drwiących słowach odczuł groźbę.
Książę bardzo kochał wiernego, jak pies, Patroklesa. Mógł zapomnieć wiele własnych krzywd, ale jego śmierci nie przebaczy nigdy.
Przed południem, do książęcego obozu nadciągnął z Egiptu świeży pułk tebański, a oprócz tego kilka tysięcy ludzi i kilkaset osłów przyniosło wielkie zapasy żywności i namioty. Jednocześnie od strony Libji znowu nadbiegli szpiegowie, donosząc,