Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/062

Ta strona została skorygowana.

Dawniej świątynie udzielały nam pożyczek na piętnaście lub dwadzieścia procentów rocznie. Lecz od czasu, gdy wasza świątobliwość, jeszcze jako następca tronu, był w świątyni Hator, tam, pod Pi-Bast, kapłani zupełnie odmówili nam kredytu...
Oni, gdyby mogli, dziś wygnaliby nas z Egiptu, a jeszcze chętniej wytępiliby... Ach, co my cierpimy z ich łaski... Chłopi robią jak chcą i kiedy chcą... na podatek oddają, co im z nosa spadnie... Gdy którego uderzyć, buntują się, a gdy nieszczęśliwy Fenicjanin pójdzie o pomoc do sądu, albo przegrywa sprawy, albo musi się strasznie opłacać...
Godziny nasze na tej ziemi są policzone!... — mówił z płaczem Dagon.
Faraon sposępniał.
— Zajmę się temi sprawami — odparł — i sądy będą wymierzały wam sprawiedliwość. Tymczasem jednak potrzebuję około pięciu tysięcy talentów...
— Skąd weźmiemy, panie?... — jęczał Dagon. — Wskaż nam wasza świątobliwość kupców, a sprzedamy im wszystkie nasze ruchomości i nieruchomości, byle spełnić twoje rozkazy...
Lecz gdzie są ci kupcy?... Chyba kapłani, którzy otaksują nasze majątki za bezcen i — jeszcze nie zapłacą gotowizną.
— Poszlijcie do Tyru, Sydonu... — wtrącił pan. — Przecież każde z tych miast mogłoby pożyczyć nie pięć, ale sto tysięcy talentów...
— Tyr i Sydon!... — powtórzył Dagon. — Dziś cała Fenicja gromadzi złoto i klejnoty, ażeby opłacić się Asyryjczykom... Kręcą się już po naszym kraju wysłańcy króla Assara i mówią, że bylebyśmy składali co rok hojny okup, to król i satrapowie nietylko nie będą nas ciemiężyli, ale jeszcze nastręczą nam większe zarobki, niż te, jakie mamy dziś z łaski waszej świątobliwości i Egiptu...
Władca pobladł i zacisnął zęby. Fenicjanin spostrzegł się i dodał prędko: