ledwo wszedł na pierwsze stopnie tronu, już zohydza kapłanów, wichrzy chłopstwo i żołdactwo i odnawia śluby ze swoimi przyjaciółmi Fenicjanami...
Czy, dostojny Herhorze, zapomniałbyś o tem wszystkiem?... A jeżeli pamiętasz, czy nie rozumiesz niebezpieczeństw, jakie grożą nam od tego młokosa?... Wszak on ma pod ręką wiosło nawy państwowej, która posuwa się między wirami i skałą. Kto mi zaręczy, że ten szaleniec, który wczoraj wezwał do siebie Fenicjan, a dziś — pokłócił się z nimi, nie spełni jutro czegoś, co narazi państwo na zgubę?...
— A więc... co?... — spytał Herhor, bystro patrząc mu w oczy.
— To, że nie mamy powodu okazywać mu wdzięczności, a naprawdę — słabości. A ponieważ chce gwałtem pieniędzy, nie damy pieniędzy!...
— A... a potem co?... — pytał Herhor.
— Potem będzie sobie rządził państwem i powiększał armję bez pieniędzy — odparł rozdrażniony Mefres.
— A... a jeżeli jego wygłodzona armja zechce zrabować świątynie?... — wciąż pytał Herhor.
— Cha!... cha!... cha!... — wybuchnął śmiechem Mefres.
Nagle spoważniał i kłaniając się, rzekł ironicznym tonem:
— To już należy do waszej dostojności... Człowiek, który przez tyle lat, jak wy, rządził państwem, winien był przygotować się na podobne niebezpieczeństwo.
— Przypuśćmy — mówił powoli Herhor — przypuśćmy, że ja znalazłbym środki przeciwko niebezpieczeństwom, któreby groziły państwu. Ale, czy wasza dostojność, który jesteś najstarszym arcykapłanem, potrafiłbyś zapobiec zniewadze stanu kapłańskiego i świątyń?...
Przez chwilę obaj patrzyli sobie w oczy.
— Pytasz: czybym potrafił? — rzekł Mefres. — Czy potrafię?... Ja nawet nie będę trafiał. Bogowie złożyli w moich rękach piorun, który zniszczy każdego świętokradcę.
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/074
Ta strona została skorygowana.