Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/078

Ta strona została skorygowana.

więc nawet odgadnąć: skąd wzięlibyśmy trzydzieści tysięcy talentów?...
— A skarbiec Labiryntu?...
— To są skarby bogów, które możnaby naruszyć tylko w chwili największej potrzeby państwa — odparł Mefres.
Ramzes XIII-ty zakipiał gniewem.
— Jeżeli nie chłopi — zawołał, uderzając pięścią w poręcz — więc ja potrzebuję tej sumy!...
— Wasza świątobliwość — odparł Mefres — może w ciągu roku zyskać więcej, niż trzydzieści tysięcy talentów, a Egipt dwa razy tyle...
— Jakim sposobem?...
— Bardzo prostym — mówił Mefres. — Każ, władco, wypędzić z państwa Fenicjan...
Zdawało się, że pan rzuci się na zuchwałego arcykapłana: zbladł, drżały mu usta i oczy wyszły z orbit. Lecz w jednej chwili pohamował się i rzekł napodziw spokojnym tonem:
— No, dosyć... Jeżeli tylko takich rad potraficie mi udzielać, obejdę się bez nich... Przecież Fenicjanie mają nasze podpisy, że im wiernie spłacimy zaciągnięte długi!... Czy nie przyszło ci to na myśl, Mefresie?...
— Daruj, wasza świątobliwość, ale w tej chwili zajmowały mnie inne myśli. Twoi przodkowie, panie, nie na papirusach, ale na bronzie i kamieniach rzeźbili, że dary, złożone przez nich bogom i świątyniom, należą i wiecznie będą należały do bogów i do świątyń.
— I do was — rzekł szyderczo faraon.
— O tyle do nas — odparł zuchwały arcykapłan — o ile państwo należy do ciebie, władco. Pilnujemy tych skarbów i pomnażamy je, ale trwonić ich — nie mamy prawa...
Dyszący gniewem pan opuścił zebranie i poszedł do swego gabinetu. Jego położenie przedstawiło mu się okrutnie jasno.
O nienawiści kapłanów do siebie już nie wątpił. To byli ci sami, oszołomieni pychą dostojnicy, którzy w roku zeszłym