— Od kogóż mam brać?... — Jedni Fenicjanie naprawdę czczą Seta i boją się, aby nie zatapiał im okrętów. U nas zaś szanują go tylko biedacy. Gdybym poprzestawał na ich ofiarach, umarłbym z głodu — ja i moje dzieci.
Faraon pomyślał, że jednak ten kapłan nie jest złym człowiekiem, choć zdradza tajemnice świątyń. A przytem wydaje się mądrym i mówi prawdę.
— Słyszałeś co — spytał znowu pan — o kanale, który ma połączyć morze Śródziemne z Czerwonem?
— Znam tę sprawę. Już od kilkuset lat nasi inżynierowie obrobili ten projekt.
— A dlaczego nie wykonano go dotychczas?
— Gdyż kapłani boją się, aby nie napłynęły do Egiptu ludy obce, które mogłyby podkopać naszą religję, a wraz z nią ich dochody.
— A czy prawda jest, co mówił Hiram o ludach, mieszkających na dalekim wschodzie?
— Najzupełniejsza. Oddawna wiemy o nich i niema dziesiątka lat, ażebyśmy z tamtych krajów nie otrzymali jakiegoś klejnotu, rysunku, czy wyrobu.
Faraon znowu zamyślił się i nagle spytał:
— Będziesz mi wiernie służył, gdy zrobię cię moim doradcą?...
— Służyć będę waszej świątobliwości na życie i śmierć. Ale... gdybym został doradcą tronu, oburzyliby się kapłani, którzy mnie nienawidzą.
— Nie sądzisz, że można ich obalić?...
— I bardzo łatwo! — odparł Samentu.
— Jakiż byłby twój plan, gdybym musiał pozbyć się ich?
— Należałoby opanować skarbiec Labiryntu — wykładał kapłan.
— Trafiłbyś do niego?
— Mam już wiele wskazówek, resztę — znajdę, bo wiem, gdzie szukać.
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/087
Ta strona została skorygowana.