nych mężów moi Grecy i Azjaci? Na szczęście są oni tak dzicy, że nawet nie poznają się na uroczystych minach...“
Na prośbę kapłanów, świta Ramzesa XIII-go została przed bramą, jakby pod dozorem żołnierzy z ogolonemi głowami.
— Czy i miecz mam tu zostawić? — zapytał faraon.
— Nic on nam nie zaszkodzi — odparł najwyższy dozorca.
Młody pan miał ochotę przynajmniej wypłazować pobożnego męża za taką odpowiedź. Ale pohamował się.
Przez ogromny dziedziniec, między dwoma szeregami sfinksów, faraon i kapłani weszli do głównego korpusu. Tu, w sieni bardzo obszernej, lecz nieco przyćmionej, było ośmioro drzwi, a dozorca zapytał:
— Któremi drzwiami wasza świątobliwość chce dostać się do skarbca?
— Temi, które doprowadzą nas najprędzej.
Każdy z pięciu kapłanów wziął dwa pęki pochodni, ale zapalił światło tylko jeden. Obok niego stanął najwyższy dozorca, trzymając w rękach duży sznur paciorków, na których wypisane były jakieś znaki. Za nimi zaś szedł Ramzes, otoczony przez trzech pozostałych kapłanów.
Arcykapłan z paciorkami zwrócił się na prawo i wszedł do wielkiej sali, której ściany i kolumny były pokryte napisami i figurami. Stamtąd dostali się do ciasnego korytarza, który prowadził pod górę i znaleźli się w innej sali, odznaczającej się wielką ilością drzwi. Tu usunęła się przed nimi tafla w podłodze, odsłaniając otwór, przez który zeszli na dół i — znowu przez ciasny korytarz podążyli do komnaty, która nie miała żadnych drzwi.
Ale przewodnik dotknął jednego hieroglifu i — usunęła się przed nim ściana.
Ramzes chciał zdać sobie sprawę z kierunku, w jakim idą, lecz wnet splątała mu się uwaga. Widział tylko, że śpiesznie przechodzą duże sale, małe komnaty, ciasne korytarze, że wdrapują się pod górę lub zbiegają nadół, że niektóre sale
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/098
Ta strona została skorygowana.