— Otworzyć skarbiec!... — rzekł arcykapłan.
I tym razem kapłani rozbiegli się: dwaj znikli jakby we wnętrzu kolumn, a jeden po drabince wszedł na ścianę i coś robił około rzeźbionej figurki.
Znowu usunęły się ukryte drzwi i Ramzes wszedł do właściwego skarbca.
I to była rozległa komnata, przepełniona bezcennemi materjałami. Stały w niej gliniane beczki, pełne złotego piasku, bryły złota, ułożone jak cegły, i złote sztaby w wiązkach. Srebrne bryły, ustawione pod jedną ścianą, tworzyły niby mur, szeroki na parę łokci, wysoki do sufitu.
We framugach i na kamiennych stołach leżały drogie kamienie wszystkich barw: rubiny, topazy, szmaragdy, szafiry, diamenty, wreszcie perły wielkości orzechów, a nawet ptasich jaj. Za niejeden z tych klejnotów można było kupić miasto.
— Oto jest nasz majątek na wypadek nieszczęścia — rzekł kapłan dozorca.
— Na jakie wy nieszczęście czekacie? — zapytał faraon. — Lud biedny, szlachta i dwór zadłużeni, armja do połowy zmniejszona, faraon nie ma pieniędzy... Czy kiedykolwiek Egipt znajdował się w gorszem położeniu?...
— Był w gorszem, kiedy go podbili Hyksosi.
— Za kilkanaście lat — odparł Ramzes — podbiją nas nawet Izraelici, jeżeli nie uprzedzą ich Libijczycy i Etjopowie. A wówczas te piękne kamienie, rozbite na okruchy, pójdą na przyozdobienie żydowskich i murzyńskich sandałów...
— Bądź spokojnym, wasza świątobliwość. W razie potrzeby nietylko skarbiec, ale nawet Labirynt zniknie bez śladu, razem ze swymi dozorcami.
Ramzes ostatecznie zrozumiał, że ma przed sobą fanatyków, którzy myślą tylko o jednem: ażeby nikogo nie dopuścić do owładnięcia skarbem.
Faraon usiadł na stosie złotych cegieł i rzekł:
— Więc majątek ten zachowujecie na złe czasy Egiptu?
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/102
Ta strona została skorygowana.