twami, gdyby wyznał mi prawdę i szukał opieki przeciw tym łotrom... Ale skąd kaftan, płaszcz?... Dlaczego myliłaby się matka?...“
Od tej pory Tutmozis unikał faraona i nie śmiał patrzeć mu w oczy. A że i Ramzes był jakiś nieswój, więc zdawało się napozór, że serdeczne ich stosunki ochłodły.
Lecz pewnego wieczora pan znowu wezwał ulubieńca.
— Muszę — rzekł — pogadać z Hiramem o ważnych sprawach, więc wychodzę. Czuwaj tu, przy mojej sypialni, a gdyby kto chciał mnie widzieć, nie dopuść...
Gdy Ramzes zniknął w tajemnych korytarzach pałacu, Tutmozisa ogarnął niepokój.
„Może — myślał — kapłani otruli go jakim szalejem, a on, czując, że zbliża się wybuch choroby, ucieka ze swego domu?... Ha, zobaczymy.“
Jakoż zobaczył. Faraon wrócił dobrze po północy do swych komnat i wprawdzie miał na sobie płaszcz, ale... nie swój, tylko żołnierski.
Tutmozis zatrwożył się i nie spał do rana, oczekując, rychło znowu wezwie go królowa. Królowa jednak nie wezwała go. Natomiast, w czasie rannego przeglądu gwardji, oficer Eunana poprosił swego naczelnika o chwilę rozmowy.
Gdy znaleźli się we dwu, w osobnej komnacie, Eunana upadł Tutmozisowi do nóg, błagając, aby nikomu nie powtórzył tego, co on mu powie.
— Cóż się stało?... — zapytał Tutmozis, czując chłód w sercu.
— Wodzu — mówił Eunana — wczoraj w ogrodzie widziałem człowieka, który biegał nagi i krzyczał nieludzkim głosem...
Przyprowadzili go do mnie i wodzu... zabij mnie!...
Eunana upadł znowu do nóg Tutmozisowi.
— ...Ten człowiek nagi... ten... nie mogę powiedzieć...
— Kto był?.... — zapytał przerażony Tutmozis.
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/184
Ta strona została skorygowana.