dziła się za pośrednictwem świątyń. Tylko bowiem kapłani posiadali tajemnicę porozumiewania się w ciągu kilkunastu godzin z jednego krańca Egiptu na drugi.
Tutmozisowi nikt bezpośrednio nie wspominał o szkaradnych wieściach. Lecz dowódca faraonowej gwardji na każdym kroku czuł ich istnienie. Z zachowania się ludzi, z którymi łączyły go stosunki, odgadywał, że służba, niewolnicy, żołnierze, dostawcy dworu mówią o szaleństwie pana, milknąc tylko na tę chwilę, kiedy ich mógł usłyszeć ktoś starszy.
Nareszcie zniecierpliwiony i zatrwożony Tutmozis zdecydował się na rozmowę z nomarchą tebańskim.
Przyszedłszy do jego pałacu, zastał Antefa, leżącego na kanapie, w pokoju, którego połowa była jakby ogródkiem, zapełnionym osobliwemi roślinami. Na środku tryskała fontanna różanej wody; w kątach stały posągi bogów, na ścianach była wymalowana historja czynów znakomitego nomarchy. Stojący w głowach czarny niewolnik chłodził pana wachlarzem ze strusich piór; na posadzce siedział pisarz nomesu i czytał raport.
Tutmozis miał minę tak zafrasowaną, że nomarcha natychmiast wyprawił pisarza i niewolnika, a podniósłszy się z kanapy, przejrzał wszystkie kąty pokoju, aby sprawdzić, czy kto nie podsłuchuje.
— Dostojny ojcze pani Hebron, mojej czcigodnej małżonki — odezwał się Tutmozis — z twego zachowania się widzę, że odgadujesz, o czem chcę mówić...
— Nomarcha Teb zawsze musi być przezornym — odparł Antef. — Domyślam się również, że naczelnik gwardji jego świątobliwości nie mógł zaszczycić mnie odwiedzinami w błahym interesie.
Przez chwilę obaj patrzyli sobie w oczy. Wreszcie Tutmozis usiadł obok swego teścia i szepnął:
— Czy słyszałeś nikczemne wieści, które wrogowie państwa rozgłaszają o naszym władcy?...
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/186
Ta strona została skorygowana.