Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/202

Ta strona została skorygowana.

— Wierz mi, panie — odparł kapłan, kładąc rękę na piersiach — że, aby mnie wyśledzić, trzebaby cudu. Ich zaślepienie jest prawie dziecinne. Czują już bowiem, że ktoś chce wedrzeć się do Labiryntu, lecz głupcy podwajają straże przy widocznych furtkach. Tymczasem ja sam, w ciągu miesiąca, poznałem trzy wejścia ukryte, o których oni zapomnieli, czy może zgoła nie wiedzą.
Chyba jaki duch mógłby ich ostrzec, że chodzę po Labiryncie, albo wskazać komnatę, w której będę. Między trzema tysiącami komnat i korytarzy jest to niemożliwe.
— Mówi prawdę dostojny Samentu — odezwał się Tutmozis. — I bodaj, że już za daleko posuwamy przezorność wobec arcykapłańskich gadzin.
— Tego nie mów, wodzu — rzekł kapłan. — Siły ich przy jego świątobliwości są garścią piasku wobec świątyni, ale Herhor i Mefres są — bardzo mądrzy!... I bodaj, że użyją przeciw nam takich orężów i obrotów, wobec których oniemiejemy ze zdziwienia... Nasze świątynie są pełne tajemnic, które zastanawiają nawet mędrców, a ścierają na proch duszę pospólstwa.
— Powiedz-że nam co o tem? — zapytał faraon.
— Zgóry mówię, że żołnierze waszej świątobliwości spotkają dziwy w świątyniach. To pogasną im światła, to znowu otoczą ich płomienie i szkaradne poczwary... To mur zastąpi im drogę, albo pod nogami otworzy się przepaść. W niektórych korytarzach zaleje ich woda, w innych niewidzialne ręce będą rzucały kamieniami... A jakie grzmoty, jakie głosy rozlegać się będą dokoła nich!...
— W każdej świątyni mam życzliwych mi kapłanów młodszych, a w Labiryncie ty będziesz — rzekł faraon.
— I nasze topory — wtrącił Tutmozis. — Lichy to żołnierz, który cofa się przed płomieniami czy straszydłami, albo marnuje czas na przysłuchiwanie się tajemniczym głosom.
— Dobrze mówisz, wodzu! — zawołał Samentu. — Gdy