Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/208

Ta strona została skorygowana.

— Strasznie głupi komedjant!... — westchnął Herhor, trąc czoło.
— Mędrszy on od miljonów innych ludzi, gdyż ma podwójny wzrok i wielkie może oddać usługi państwu...
— Ciągle wasza dostojność mówisz mi o tym podwójnym wzroku — odparł Herhor. — Nareszcie niechże ja sam przekonam się o tem...
— Chcesz?... — spytał Mefres. — Więc idźmy... Ale na bogi, Herhorze, o tem, co zobaczysz, nie wspominaj nawet przed własnem sercem...
Zeszli do podziemi świątyni Ptah i znaleźli się w obszernej piwnicy, oświetlonej kagańcem. Przy słabym blasku, Herhor dojrzał człowieka, który, siedząc za stołem, jadł. Człowiek miał na sobie kaftan gwardji faraona.
— Lykonie — rzekł Mefres — najwyższy dostojnik państwa chce przekonać się o zdolnościach, jakiemi obdarzyli cię bogowie...
Grek odepchnął misę z jedzeniem i począł mruczeć:
— Przeklęty dzień, w którym moje podeszwy dotknęły waszej ziemi!... Wolałbym pracować w kopalniach i być bity kijami...
— Na to zawsze będzie czas — wtrącił surowo Herhor.
Grek umilkł i nagle zaczął drżeć, zobaczywszy w ręce Mefresa kulkę z ciemnego kryształu. Pobladł, spojrzenie zmętniało mu, na twarz wystąpił pot kroplisty. Jego oczy były utkwione w jeden punkt, jakby przykute do kryształowej kuli.
— Już śpi — rzekł Mefres. — Nie dziwneż to?
— Jeżeli nie udaje.
— Uszczypnij go... ukłuj... nawet sparz... — mówił Mefres.
Herhor wydobył z pod białej szaty sztylet i zamierzył się, jakby chcąc uderzyć Lykona między oczy. Ale Grek nie poruszył się, nawet nie drgnęły mu powieki.