Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/209

Ta strona została skorygowana.

— Spojrzyj tu — mówił Mefres, zbliżając do Lykona kryształ. — Czy widzisz tego, który porwał Kamę?...
Grek zerwał się z krzesła z zaciśniętemi pięściami i śliną na ustach.
— Puśćcie mnie!... — wołał chrapliwym głosem. — Puśćcie mnie, abym napił się jego krwi...
— Gdzież on jest teraz?... — pytał Mefres.
— W pałacyku, w stronie ogrodu najbliższej rzeki... Jest z nim piękna kobieta... — szeptał Lykon.
— Nazywa się Hebron i jest żoną Tutmozisa — podpowiedział Herhor. — Przyznaj, Mefresie — dodał — że, ażeby o tem wiedzieć, nie trzeba podwójnego wzroku...
Mefres zaciął wąskie usta.
— Jeżeli to nie przekonywa waszej dostojności, pokażę coś lepszego — odparł. — Lykonie, znajdź teraz zdrajcę, który szuka drogi do skarbca Labiryntu...
Śpiący Grek usilniej wpatrzył się w kryształ i po chwili odpowiedział:
— Widzę go... Jest odziany w płachtę żebraka...
— Gdzie on jest?...
— Leży na dziedzińcu oberży, ostatniej przed Labiryntem... Z rana będzie tam...
— Jak on wygląda?...
— Ma rudą brodę i włosy... — odpowiedział Lykon.
— A co?... — spytał Mefres Herhora.
— Wasza dostojność masz dobrą policję — rzekł Herhor.
— Ale zato dozorcy Labiryntu źle go pilnują! — mówił gniewnie Mefres. — Jeszcze dziś w nocy pojadę tam z Lykonem, aby ostrzec miejscowych kapłanów... Lecz gdy uda mi się ocalić skarb bogów, wasza dostojność pozwolisz, że ja zostanę jego dozorcą...
— Jak wasza dostojność chcesz — odparł Herhor obojętnie. A w sercu swem dodał:
„Nareszcie pobożny Mefres zaczyna pokazywać zęby i pa-