Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/211

Ta strona została skorygowana.

moc. Ale gniew mój tak dobrze rodzi się z płomienia, jak i z najmniejszej iskry.
Wobec mnie wszystko skręca się i upada. Jestem jak Tyfon, który obala najwyższe drzewa i podnosi kamienie.“
— Słowem, każda świątynia ma swoją tajemnicę, której inne nie znają!... — rzekł do siebie Samentu.
Otworzył jedną kolumnę i wydobył z niej duży garnczek. Garnczek miał pokrywę, przylepioną woskiem, tudzież otwór, przez który przechodził długi i cienki sznurek, niewiadomo gdzie kończący się wewnątrz kolumny.
Samentu odciął kawałek sznurka, przytknął go do pochodni i spostrzegł, że sznur spala się bardzo prędko, wydając syczenie.
Teraz ostrożnie zdjął nożem pokrywę i zobaczył, wewnątrz garnka, niby piasek i kamyki popielatej barwy. Wydobył parę kamyków i, odszedłszy na bok, przytknął pochodnię. W jednej chwili buchnął duży płomień, i kamyki znikły, zostawiając po sobie gęsty dym i przykry zapach.
Samentu wyjął znowu trochę popielatego piasku, wysypał na posadzkę, umieścił wśród niego kawałek sznura, który znalazł przy garnku i — wszystko to nakrył ciężkim kamieniem. Potem zbliżył pochodnię, sznur zatlił się i po chwili — kamień wśród płomieni podskoczył do góry.
— Mam już tego syna bogów!... — rzekł z uśmiechem Samentu. — Skarbiec nie zapadnie się...
Zaczął chodzić od kolumny do kolumny, otwierać tafle i z wnętrza wydobywać ukryte garnki. Przy każdym był sznur, który Samentu przecinał, a garnki odstawiał na bok...
— No — mówił kapłan — jego świątobliwość mógłby darować mi połowę tych skarbów, a przynajmniej... syna mego zrobić nomarchą!... I z pewnością zrobi, gdyż jest to wspaniałomyślny władca... Mnie zaś należy się co najmniej świątynia Amona w Tebach...
Zabezpieczywszy w ten sposób salę dolną, Samentu wrócił