— Tu nikogo niema i być nie może!...
Zbrojni stanęli. Samentu poczuł, że kocha tych ludzi, którzy nie chcą iść dalej i — serce w nim uderzyło.
Powoli nadciągnęła druga grupa osób, w której spierano się.
— Jak nawet wasza dostojność może przypuszczać, że tu ktoś wszedł?... — mówił głos, drgający gniewem. — Przecież wszystkie wejścia są pilnowane, osobliwie teraz. A gdyby nawet kto zakradł się, to chyba poto, ażeby umrzeć z głodu...
— A jednak patrz wasza dostojność na zachowanie się Lykona — odparł drugi głos. — Śpiący wciąż wygląda tak, jakby nieprzyjaciela czuł blisko...
„Lykon?... — myślał Samentu. — Ach, to ten Grek podobny do faraona... Co widzę?... Mefres go tu przyprowadził!...“
W tej chwili śpiący Grek rzucił się naprzód i stanął przed kolumną, za którą ukrywał się Samentu. Zbrojni pobiegli za nim, a blask ich pochodni oświetlił czarną figurę kapłana.
— Kto tu?... — krzyknął chrapliwym głosem dowódca.
Samentu wysunął się. Jego widok zrobił tak silne wrażenie, że ludzie z pochodniami cofnęli się. Mógłby przejść między przerażonymi i niktby go nie zatrzymał; ale kapłan już nie myślał o ucieczce.
— A co, czy mylił się mój jasnowidzący?... — zawołał Mefres, wyciągając rękę. — Oto zdrajca!...
Samentu zbliżył się do niego z uśmiechem i rzekł:
— Poznałem cię po tym okrzyku, Mefresie. Gdy nie możesz być oszustem, jesteś tylko głupcem...
Obecni osłupieli; Samentu mówił ze spokojną ironją:
— Choć prawda, że w tej chwili jesteś i oszustem i głupcem. Oszustem, bo wmawiasz w dozorców Labiryntu, że ten łotr ma dar podwójnego widzenia; a głupcem, bo myślisz, że ci uwierzą. Lepiej odrazu powiedz, że i w świątyni Ptah znajdują się dokładne plany Labiryntu...
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/217
Ta strona została skorygowana.