Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/218

Ta strona została skorygowana.

— To fałsz!... — zawołał Mefres.
— Zapytaj tych ludzi, komu wierzą: tobie, czy mnie? Ja jestem tutaj, gdyż znalazłem plany w świątyni Seta, ty przyszedłeś z łaski nieśmiertelnego Ptah... — zakończył Samentu, śmiejąc się.
— Zwiążcie tego zdrajcę i kłamcę!... — krzyknął Mefres.
Samentu cofnął się parę kroków. Szybko wydobył z pod odzieży flakonik i, podnosząc go do ust, rzekł:
— Mefresie, ty do śmierci będziesz głupi... Spryt masz tylko wówczas, gdy chodzi o pieniądze...
Przytknął do ust flakonik i upadł na posadzkę.
Zbrojni rzucili się na niego, podnieśli, ale już leciał im przez ręce.
— Niechże tu zostanie, jak inni... — rzekł dozorca Labiryntu.
Cały orszak opuścił salę i starannie zamknął ukryte drzwi. Niebawem wyszli z podziemiów Labiryntu.
Gdy dostojny Mefres znalazł się na dziedzińcu, kazał swoim kapłanom przygotować konne lektyki i natychmiast razem ze śpiącym Lykonem odjechał do Memfisu.
Dozorcy Labiryntu, oszołomieni niezwykłemi wypadkami, spoglądali to na siebie, to na eskortę Mefresa, która już znikała w żółtym tumanie pyłu.
— Nie mogę uwierzyć — rzekł arcykapłan dozorca — że był za naszych dni człowiek, który wdarł się do podziemiów...
— Wasza dostojność zapomina, że dzisiaj było trzech takich — wtrącił jeden z młodszych kapłanów, obrzucając go ukośnem spojrzeniem.
— A... a... prawda!... — odparł arcykapłan. — Czyliż bogowie pomieszali mi rozsądek?... — dodał, trąc czoło i ściskając zawieszony na piersiach amulet.
— I dwaj uciekli — podpowiedział młodszy kapłan — komedjant Lykon i świątobliwy Mefres.