— Dlaczegóż nie zwróciłeś mi uwagi tam... w podziemiu!... — wybuchnął zwierzchnik.
— Nie wiedziałem, że się tak stanie...
— Biada mojej głowie!... — wołał arcykapłan. — Nie naczelnikiem, ale odźwiernym tego gmachu powinienem być... Ostrzegano nas, że ktoś zakrada się do Labiryntu i nie zapobiegłem temu... A teraz znowu wypuściłem dwu najniebezpieczniejszych, którzy sprowadzą tu, kogo im się podoba... O biada!...
— Nie potrzebuje wasza dostojność rozpaczać — odezwał się inny kapłan. — Prawo nasze jest wyraźne... Niech więc wasza dostojność wyśle do Memfisu czterech albo sześciu naszych ludzi i zaopatrzy ich w wyroki. Reszta należyć będzie do nich...
— Ależ ja straciłem rozum! — narzekał arcykapłan.
— Co się stało, to się stało — przerwał nie bez ironji młodszy kapłan. — Jedno jest pewne, że ludzie, którzy nietylko trafili do podziemiów, ale nawet chodzili po nich, jak po własnym domu, że ludzie ci żyć nie mogą...
— Więc wyznaczcie sześciu z naszej milicji...
— Rozumie się!... Trzeba z tem skończyć! — potwierdzili kapłani-dozorcy.
— Kto wie, czy Mefres nie działał w porozumieniu z najdostojniejszym Herhorem? — szepnął ktoś.
— Dosyć! — zawołał arcykapłan. — Gdy Herhora znajdziemy w Labiryncie, postąpimy według prawa. Ale domyślać się, ani posądzać kogokolwiek — nie wolno... Niech pisarze przygotują wyroki dla Mefresa i Lykona, wybrani niech najśpieszniej jadą za nimi, a milicja niech pomnoży warty. Trzeba także zbadać wnętrze gmachu i odkryć, którędy wszedł Samentu... Choć jestem pewny, że nieprędko znajdzie naśladowców...
W parę godzin później sześciu ludzi wyjechało do Memfisu.
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/219
Ta strona została skorygowana.