Herhor spojrzał po ogromnych masach ludu, który otaczał świątynię i, schyliwszy się do szturmującej bandy, rzekł:
— Kimkolwiek jesteście, prawowiernymi, czy poganami, w imię bogów wzywam was, ażebyście świątynię zostawili w spokoju...
Gwar ludu nagle ucichnął i tylko słychać było tłuczenie belek o miedzianą bramę. Lecz wnet i belki ustały.
— Otwórzcie bramę! — zawołał zdołu olbrzym. — Chcemy przekonać się, czy nie knujecie zdrady przeciw naszemu panu...
— Synu mój — odparł Herhor — upadnij na twarz i błagaj bogów, aby przebaczyli ci świętokradztwo...
— To ty proś bogów, ażeby cię zasłonili!... — krzyknął dowódca bandy i, wziąwszy kamień, rzucił go wgórę, ku arcykapłanowi.
Jednocześnie z okna pylonu, wyleciał cieniutki strumyk, niby wody, na twarz olbrzyma. Bandyta zachwiał się, zatrzepotał rękoma i upadł.
Jego najbliżsi wydali okrzyk trwogi, na co dalsze szeregi, nie wiedząc, co się stało, odpowiedziały śmiechem i przekleństwami.
— Wyłamujcież bramę!... — wołano od końca, i grad kamieni posypał się w stronę Herhora i orszaku.
Herhor wzniósł do góry obie ręce. A gdy tłum znowu ucichnął, arcykapłan zawołał silnym głosem:
— Bogowie! pod waszą opiekę oddaję święte przybytki, przeciw którym występują zdrajcy i bluźniercy...
W chwilę później, gdzieś nad świątynią, rozległ się głos nadludzki:
— Odwracam oblicze moje od przeklętego ludu i niech na ziemię spadnie ciemność!...
I stała się rzecz okropna: w miarę, jak głos mówił, słońce traciło blask. A wraz z ostatniem słowem zrobiło się ciemno, jak w nocy. Na niebie zaiskrzyły się gwiazdy, a zamiast słońca stał czarny krąg, otoczony obrączką płomieni...
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/233
Ta strona została skorygowana.