Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/243

Ta strona została skorygowana.

po dziedzińcu zamyślony, cywilni dostojnicy pocichu szeptali z Hiramem, a królowa Nikotris, zostawszy sama w komnacie, upadła na twarz przed posągiem Ozyrysa.
Było już po pierwszej, i istotnie słoneczne światło poczęło się zmniejszać.
— Naprawdę będzie noc? — spytał faraon Pentuera.
— Będzie, lecz bardzo krótko...
— Gdzież się podzieje słońce?
— Ukryje się za księżyc...
— Muszę przywrócić do łaski mędrców, którzy badają gwiazdy... — wtrącił do siebie pan.
Mrok szybko się powiększał. Konie Azjatów zaczęły się niepokoić, roje ptactwa spadły na ogród i z głośnym świegotem obsiadły wszystkie drzewa.
— Odezwijcież się!... — zawołał Kalipos do Greków.
Zadudniły bębny, zagwizdały flety i, przy tym akompanjamencie, pułk grecki zaśpiewał skoczną piosenkę o córce kapłana, która tak się bała strachów, że mogła sypiać tylko w koszarach.
Wtem na żółte wzgórza libijskie padł złowrogi cień i z błyskawiczną szybkością zakrył Memfis, Nil i pałacowe ogrody. Noc ogarnęła ziemię, a na niebie ukazała się czarna jak węgiel kula, otoczona wieńcem płomieni.
Niezmierny wrzask zagłuszył pieśń greckiego pułku. To Azjaci wydali okrzyk wojenny, wypuszczając ku niebu chmurę strzał dla odstraszenia złego ducha, który chciał pożreć słońce.
— Mówisz, że ten czarny krąg to księżyc? — pytał faraon Pentuera.
— Tak utrzymuje Menes...
— Wielki to mędrzec!... I ciemność zaraz się skończy?...
— Z pewnością...
— A gdyby ten księżyc oderwał się od nieba i spadł na ziemię?...