W tym samym czasie, co do minuty, kapłan, czuwający na pylonie świątyni Ptah w Memfisie, zawiadomił obradujących w sali arcykapłanów i nomarchów, że — pałac faraona daje jakieś znaki.
— Zdaje się, że jego świątobliwość będzie nas prosił o zgodę — rzekł, śmiejąc się, jeden z nomarchów.
— Wątpię!... — odparł Mefres.
Herhor wyszedł na pylon: do niego bowiem sygnalizowano z pałacu. Wkrótce wrócił i rzekł do zebranych:
— Nasz młody kapłan sprawił się bardzo dobrze... W tej chwili jedzie Tutmozis z kilkudziesięcioma ochotnikami, aby nas uwięzić, albo zabić...
— I ty jeszcze będziesz śmiał bronić Ramzesa?... — krzyknął Mefres.
— Bronić go muszę i będę, gdyż uroczyście zaprzysiągłem to królowej... Gdyby zaś nie czcigodna córka świętego Amenhotepa, nasze położenie nie byłoby takiem, jak jest.
— No, ale ja nie przysięgałem!... — odparł Mefres i opuścił salę zebrań.
— Co on chce robić? — spytał jeden z nomarchów.
— Zdziecinniały starzec!... — odparł Herhor, wzruszając ramionami.
Przed szóstą wieczorem oddział gwardji, nie zatrzymany przez nikogo, zbliżył się do świątyni Ptah, a dowódca zapukał w bramę, którą natychmiast otworzono. Był to Tutmozis ze swoimi ochotnikami.
Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/251
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XVII.