Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/257

Ta strona została skorygowana.

pan. — Bo jestem pewny, że sprawa, tak czy owak, już się rozstrzygnęła...
— Tego nie wiem — odparł wielki skarbnik. — Mogli nie znaleźć statków u przewozu... Mogą w świątyni stawiać opór...
— A gdzie jest ten młody kapłan?... — spytał nagle Hiram.
— Kapłan?... wysłannik zmarłego Samentu?... — powtarzali zmieszani dostojnicy. — To prawda... gdzie on być może?...
Rozesłano żołnierzy, aby przeszukali ogród. Żołnierze obiegli wszystkie ścieżki, ale kapłana nie było.
Wypadek ten źle usposobił dostojników. Każdy siedział milcząc, pogrążony w niespokojnych myślach.
O zachodzie słońca wszedł do komnaty pokojowiec faraona i szepnął, że pani Hebron ciężko zachorowała i błaga, ażeby jego świątobliwość raczył ją odwiedzić.
Dostojnicy, znając stosunek, jaki łączył pana z piękną Hebron, spojrzeli po sobie. Ale gdy faraon oświadczył zamiar wyjścia na ogród, nie prostestowali. Ogród, dzięki gęstym strażom, był równie bezpieczny, jak pałac. Nikt też nie uważał za stosowne, choćby zdaleka, czuwać nad faraonem, wiedząc, że Ramzes nie lubi, ażeby zajmowano się nim w pewnych chwilach.
Gdy pan zniknął w korytarzu, wielki pisarz rzekł do skarbnika:
— Czas wlecze się jak wozy w pustyni. Może Hebron ma wiadomość od Tutmozisa?...
— W tej chwili — odparł skarbnik — jego wyprawa w kilkudziesięciu ludzi na świątynię Ptah wydaje mi się niepojętem szaleństwem...
— A czy rozsądniej zrobił faraon nad Sodowemi jeziorami, kiedy całą noc uganiał się za Tehenną?... — wtrącił Hiram. — Odwaga więcej znaczy, aniżeli liczba.
— A ten młody kapłan?... — zapytał skarbnik.