Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

do obiadu, na którym, wedle rozporządzeń nowej naszej gospodyni, figurował barszcz z ogonem, baranina z czosnkiem i pierogi z serem i ze śmietaną, doznające szczególnych względów młodego Moździerznickiego i jego czcigodnej babki.
Kiedym już po obiedzie i czarnej kawie usiadł na kanapie obok wdowy po majorze piątego pułku piechoty, celem spełnienia łaskawie ofiarowanego mi kielicha familijnych zwierzeń, przyjaciółka moja przymknęła oczy, zwiesiła dolną wargę i puściła w szybki ruch obrotowy wielkie palce rąk skrzyżowanych na brzuchu, którego wymiary i postać, nie wiem z jakiej racji, przywiodły mi na myśl trudności i niebezpieczeństwa żeglugi, wynalezionej przez braci Montgolfierów w końcu zeszłego stulecia. Szanując głęboką zadumę czcigodnej matrony, patrzyłem bezmyślnie przez okno na dziedziniec, gdzie przed starym gołębnikiem napuszony indyk kokietował dwie kwękające towarzyszki, a mój faworytalny wyżeł Trezor obracał się wkółko, usiłując w niewiadomym mi celu schwycić zębami środkową część swego łaciastego ogona.
— Powiadam ci, serce, pułkowniku — zaczęła majorowa — że ten Sotuś, taki zwierzchu niby głupowaty i do niczego, był zawsze w gruncie fenomenalnem dzieckiem. Dwanaściorom ich miała z nieboszczykiem Grzesiem, rybeńko, a żadnego takiego jak on!... Bo patrzaj: naprzód urodził się w poniedziałek! Wszyscy myśleli i jabym była przysięgła, że będzie miał sześciu braci, i co ty powiesz?... Taż on został sam jak palec i jeszcze niedługo matkę stracił... Ach ja nieszczęśliwa!... Przyjęłam mu mamkę, powiadam ci, babę jak Herod, znasz ją przecie, tę Weronikę, córkę Szczypajły, kaprala z pierwszej kompanji, i Praksedy markietanki?... No, widzisz: kobieta jak łania, nieprawdaż?
— Phy... jak kafar! — odpowiedziałem.
— Karmiłam ją, Boże mnie skarz, lepiej jak rodzoną