Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/032

Ta strona została uwierzytelniona.

dząc zabudowania folwarczne, zapytywałem w najwyższym niepokoju: które też z nich uległo losowi starego gołębnika.
— Sociu!... Sociu!... — zawołała jeszcze straszliwszym głosem babka.
Na folwarku powstał ruch nadzwyczajny. Świętująca czeladka z kuchni, oficyny i szopy hurmem wybiegła na dziedziniec; Pawełek, zatrwożony widać o los nowego przyjaciela, upuścił z rąk na ziemię sześć głębokich talerzy, które niósł do kredensu, — a trochę zdenerwowany z okazji święta kucharz, o mało że mi domu nie spalił, rozlawszy na ogień całą patelnią masła.
— Sociu!... Sociu!... — powtarzała nieutulona babka.
— Co to jest?... Co się dzieje?... Paniczu!... Panie Soterze!... — wołano ze wszystkich stron.
— Ot, polękli się głupie ludziska! — mruknął rozespany Kuba, który, usłyszawszy hałas, żółwim krokiem wywlókł się ze stajni. — Adyć to nasza pani zawdy tak woła panicza.
Jakby na potwierdzenie słów flegmatycznego stangreta pani jego odezwała się:
— Dobrze, żeście wyszli, moje robaki, bo mi poszukacie Socia. A jakby nie chciał iść, to powiedzcie, że mu kluski na nic rozmiękną.
— Słuchaj, Kubo — rzekłem w dosyć kwaśnym humorze — więc powiadasz, że wasza pani zawsze tak nawołuje panicza?
— A ino co? — odpowiedział stangret.
— Przecież, u djabła, mieszkacie w miasteczku, cóż ludzie na to mówią?
— A co mają mówić?... Od tych czasów, jak ja nastałem, to nie mówią nic, ale jak się ino pani ze wsi sprowadziła, to, gadał Harasim, że kupę mówili. Ba, chodzili ponoć nawet do starszego ze skargą.
Łatwo pojąć, że nie zachęcił mnie bynajmniej do powrotu ten nowy a tak energiczny dowód przywiązania majorowej do