wnuczka. W tej chwili, bardziej niż kiedykolwiek, czułem potrzebę świeżego powietrza i, chyłkiem wyminąwszy dwór, wbiegłem niepostrzeżony do ogrodu.
Wiatr cicho przesuwał się między drzewami; — w oddalonych i w nocnej pomroce tonących domach posiadaczy mniejszych własności ziemskich błyskały drobne światła; ze wszech stron dolatywały mnie owe nieujęte szmery, jakie podczas letnich wieczorów tylko wśród pól i lasów słyszeć można. Podniosłem oczy na niebo, zasiane już mnóstwem migotliwych gwiazd, i z uczuciem niewysłowionej tęsknoty przypatrywałem się tym dalekim, chłodnym i rozległym przestworom, kędy pan Louis Figuier umieszcza obywateli ziemskich, którzy zdążyli już uwolnić się od wszystkich stałych i niestałych ciężarów.
Wtem, przy altanie w końcu ogrodu stojącej, dostrzegłem trzy postacie; po bliższem przypatrzeniu się im poznałem, że to byli: Wojciech, mój karbowy, Szmul, wiejski krawiec a obecnie dzierżawca ogrodu, i uczony posiadacz bandyckiego kapelusza z termometrem.
— Z przeproszeniem — mówił Szmul — ale to chyba nie może być, co pan gada! Państwo mają swój bardzo delikatny rozum, ale i nasz rabin to także niegłupi. Ny, a ja sam słyszałem od jego zięcia, może pan zna? tego Icka handlarza, co on gadał, że — jakby kto sto gwiazd naliczył, toby się u niego w głowie poprzewracało, — a jakby kto tysiąc wyrachował, toby był koniec świata...
— Jużci, że tak jest, to niema co o tem i gadać — potwierdził karbowy.
— Oto są skutki ciemnoty — przerwał literat — stanowiące zaledwie drobną molekułę tych, o jakich mówiłem już w artykule o pożytkach z astronomji. Jesteś w grubym błędzie, kochany przyjacielu, twierdząc, że światby się skończył, gdyby tysiąc gwiazd policzono, — boć przecie naliczył ich przeszło tysiąc sam Hipparch, zwany ojcem astronomji. A cóż
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.