— Puść psy! — rzekłem bez namysłu, pragnąc jak najśpieszniej pozbyć się gorliwego sługi.
Karbowy wyszedł.
— Jezus... Marja!... co to będzie, pułkowniku?... Spalą nas... zarzną nas... okradną nas!... — krzyczała już bez żadnej ceremonji nerwowa osoba.
— Wychodź stąd, majorowo, na miłość boską!
W tej chwili na podwórzu wszczął się straszliwy hałas. Podszczute psy ze złowrogim skowykiem cwałowały do oficyny, a jednocześnie Wojciech potężnym głosem zaryczał:
— Huzia ha!... łapaj złodzieja!... Na nogi, chłopcy!... Bywaj!...
— Łapaj!... trzymaj!... — wołali ze wszystkich stron parobcy.
— Łapaj!... trzymaj!... — zawtórowały dziewki.
— Panie! w ręce Twoje oddaję ducha mego... — jękła majorowa, chwytając mnie za szyję. W tej samej chwili uczułem, że jakiś niepospolity ciężar wtłoczył się na całą długość mojego ciała...
— Babciu!... babciu!... gdzie jest babcia? — wrzeszczał zatrwożony Soterek, pędząc boso z sypialni do mego niegdyś tak cichego zakątka.
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/041
Ta strona została uwierzytelniona.