edukacja tego ptaszka jasnego... Oj! doloż ty moja, pewnie rozszarpany w drobne kawałeczki, nie wiem nawet, jak się pozbiera w dzień sądu ostatecznego!
I płakała a jadła, jadła a płakała zacna moja przyjaciółka. Aż wkońcu, znudzony jej rozpaczą, rzekłem:
— Wiesz co, jejmość? Mam przeczucie, że Postępowicz się znajdzie...
— I ja mam — wtrąciła starowina.
— No, to dobrze. Zostawmy mu więc jejmościn wózek z Kubą, a sami z Sociem jedźmy do miasta moją bryczką... Czy zgoda?
— Ach, zgoda, sokole mój. Jedźmy zaraz po śniadaniu, choć, coprawda, niepięknie to wygląda taka krótka wizyta.
— Ależ szanowna majorowo...
— Tak, tak, serce, i gdyby nie strach o Socia, Bóg mi świadkiem, żebym u ciebie do śmierci przesiedziała, tak mi tu dobrze.
— Hola, Pawełek!... A każ konie założyć do krakowskiego wózka — krzyknąłem, chcąc stanowczo usunąć wszelkie skrupuły majorowej.
Wtem na podwórzu zrobił się jakiś hałas.
— Jest, jest!... — wołano — jest na lipie! A dajcie tam znać do dworu!
— Pan Postępowicz znaszedł się! — zawołał Soterek, przybiegając z podwórza.
— Co ty gadasz?... gdzie jest? — krzyknęła głęboko poruszona staruszka.
— A hen tam, za stodołą, na samym wierzchu lipy... Ot, nawet stąd widać jego kapelusz.
— Ach, nieszczęście, to tak przed psami uskoczył! Pewno nie żyje, kiedy się nie odzywa?
— Teraz już odzywa się, ale czemu to on poprzódy nie wołał, coby jego zdjęli stamtąd? Ot, sztuka.
— Pewno ze strachu oniemiał — objaśniła babka.
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.