dróżnych i ciskają do studni; na własne oczy czytałam, że w Londynie był taki wypadek.
— Hum, hum! — odpowiedziałem, patrząc na brudną i odrapaną karczemkę, z której w tej chwili wyszedł jakiś oberwaniec, twarzą i ruchami przypominający suchotnika, uwolnionego ze szpitala, z powodu braku funduszów na koszta pogrzebu.
— Ach, moja doleńko, żeby on czasem nie chciał się na nas rzucić... A może jaki jego kamrat uczepił się pod bryczką? Czytałam, że w Paryżu zbójca zaczaił się pod powozem i wszystkich pozabijał. Ach, pułkowniku, pułkowniku!... i dlaczegoś ty fuzji nie nabił, jadąc w drogę?
— Babciu! — woła Soterek — a niech babcia przykaże, coby Ignacy stanął, to popatrzymy, jak uzary musztrują się...
— Stój, stój, Ignacy! — woła babka, z zajęciem patrząc na błotnisty plac, gdzie jeźdźcy poili i czyścili konie.
— Babciu!... ja postąpię do uzarów. Czort mnie tam po tych wszystkich uczeniach...
— No, jeśli chcesz, moje dziecko, to pójdziesz. — Poprosimy pięknie pułkownika, to ci miejsce wyrobi.
— Ruszaj, Ignacy! — zawołałem.
Jedziemy parę minut wcale przyzwoicie.
— Babciu! babciu! — woła znowu Soterek. — Widzi babcia to oto... tam hen... to pewnie prochownia.
— Jezus, Marja!... A ciśnijże, pułkowniku, cygaro, bo jakby iskra padła, tobyśmy zginęli na wieki.
— Nie bredziłabyś też, majorowo — odpowiadam już trochę znudzony. — Gdzie Krym, gdzie Rzym?... Któż słyszał, aby iskra od cygara podpaliła budynek o kilkaset kroków odległy?
— Zawsze siano w bryczce zapalić może, a nawet i prochownią. Alboż to raz prochownia się spaliła? Sama czytałam, że jak gdzieś tam piorun uderzył w amunicją, to
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/049
Ta strona została uwierzytelniona.