Tego samego dnia, o godzinie ósmej, w numerach połączonych zjawił się punktualny Gadulski w towarzystwie trzech bardzo poważnych osób, które według jego światłej i bezinteresownej opinji, miały niezaprzeczone prawo decydować o losie Soterka.
Nastąpiły prezentacje.
— Mam zaszczyt — mówił szlachetny Gadulski — przedstawić państwu moich szanownych i uczonych przyjaciół. Oto pan Zakuwalski, nauczyciel przedmiotów matematycznych na pensji...
— I jeografji! — dodaje prędko chudy, źle ubrany, z pałającemi oczyma człowiek, takim tonem, jakby od jego wykładów zależała jednostajność wirowego ruchu ziemi.
Z głęboką i niekłamaną czcią ja, majorowa i Socio uchyliliśmy głowy w kierunku pieca, gdzie uplacował się jeden z przedstawionych nam kapłanów wiedzy.
— Pan Priamowski! — ciągnął usłużny Gadulski — nauczyciel historji i łaciny w zakładzie pana...
— Historji starożytnej i języka łacińskiego — uzupełnił starannie ubrany mężczyzna, widocznie wiele dbający o utrzymanie w kierunku normalnym swej jajowatej głowy, osadzonej na niezwykle długiej i cienkiej szyi. Rozumie się, że słysząc to, składamy jeszcze głębszy ukłon.