— Zapewniam kolegę, że młodzieniec ten nie jest bynajmniej zakutym maateemaatykiem! — rzekł pan Priamowski i przechylił się wtył tak gwałtownie, że aż majorowa krzyknęła, prawdopodobnie lękając się, aby ten nagły ruch nie naraził jajowatej głowy zlatynizowanego protektora jej wnuczka.
Rzeczywisty matematyk zzieleniał.
— Aaa... więc zdał z łaciny? — mówi jakby do siebie lubownik starych dykcjonarzów.
— Jeszcze nie, ale nie zdał z matematyki — objaśnił uszczypliwy Priamowski.
— Jeżeli tak, to co innego! Bądźże kolega łaskaw przesłuchać go z łaciny. — To powiedziawszy, pan Gamadeltowicz znowu odwrócił kartkę.
— No... Moździerznicki! — rzekł łacinnik, ustawiwszy, po kilku mniej szczęśliwych próbach, swoją fenomenalną głowę w położeniu normalnem. — Niech mi też Moździerznicki powie perfectum od słowa plico!
Nastała cisza tak głęboka, żeśmy usłyszeli łoskot serca majorowej i cichy szept pochylonego nad dykcjonarzem greka:
— Plicui albo plicavi...
— No — ciągnął egzaminator — a może Moździerznicki powie czasy główne od słowa fleo?
— Fleo, flevi, fletum, flere — mruczy znowu grek, powtórnie wyręczając Socia, który, ku najwyższemu zdumieniu obecnych i przerażeniu babki, zamiast korzystać z mimowolnych podpowiadań starca, zabrał się już do rozpinania szelek.
— Sociu! co ty robisz? — jękła zdesperowana staruszka, nie mogąc widocznie pogodzić się z tak dziwnem pojmowaniem egzaminu, jakie w jej ukochanym wnuczku wyrobiła długoletnia praktyka. To upomnienie szanownej damy było bardzo na czasie, wpółnieprzytomny bowiem Socio straszliwie się już zaawansował w swoich zagadkowych przygotowaniach.
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.