minam sobie, to gazeciarz nie wątpił ani na chwilę o prawości i dobrem sercu Postępowicza, lecz tylko nie chciał żadną miarą zaufać jego erudycji, zdrowemu rozsądkowi, stylowi i innym drobnostkom, bez których można przecież żyć i nie mieć zatargów ani z sądem kryminalnym, ani nawet z władzami policyjnemi.
— Cóż tedy myślisz począć, kochany panie Brutusie? — zapytałem genjalnego desperata.
— Myślę naśladować mego imiennika po przegranej bitwie — szepnął melancholiczny Hiacynt, smutnie uśmiechając się do starych hotelowych wieszadeł.
Mimowoli rzuciłem okiem na ten użyteczny sprzęt pokojowy, zapytując, czy Brutus istotnie powiesił się, przegrawszy bitwę, i czy zaledwie przylepione do ściany wieszadło utrzyma na sobie tak wielkiego człowieka, jakim był niewątpliwie zniechęcony do świata literat?
— No, no, no!... kochany panie Brutusie, nie desperuj! Jeszcze się niejedno zmieni na świecie, jeszcze i acan dobrodziej znajdziesz między krytykami przyjaciół.
— Nigdy!... nigdy!... — jęczał niepocieszony Hiacynt. — Kogo los prześladuje, ten wieki będzie żył i wieki będzie cierpiał... Lepiej raz skończyć!...
Ludzie zmaterjalizowani i interesowni gotowiby przypuszczać, że po tym melancholicznym wstępie, głośny publicysta zaproponuje mi, abym mu udzielił skromną pożyczkę na wydatki bieżące. Najenergiczniej protestuję przeciwko tak fałszywemu wykładowi rozpaczy literackiej, rozpaczy — której często ulegają umysły wyższe i która staje się niejednokrotnie źródłem faktów bardzo korzystnych dla ogólnego dobra.
— Kpij pan z losu, kochany panie Brutusie!... miej nadzieję!... nie trać wiary... — zachęcałem dobrego Hiacynta, sam nie wiedząc, w co mianowicie wierzyć powinien tak szkaradnie opublikowany literat.
— Pułkowniku! — rzekł szlachetny Brutus tonem bardzo
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.