które czcigodna babka jego tak hojnie rozsypywała na bajecznie wąskim asfaltowym chodniku ulicy Mydlanej. Roztargniony chłopiec robił, co chciał, ze swemi rękami i nogami, i więcej niewątpliwie interesowały go grajcarkowate pejsy Żydków, lub brudne watówki ich połowic, niż wszystkie uwagi majorowej, wypowiedziane na temat upadku klas uprzywilejowanych.
— Babciu, babciu! — przemówił nagle Soterek — a ot te zęby to muszą być chyba z jakiego wielkoluda. — To mówiąc, ukazywał obydwoma rękami na olbrzymią drewnianą szczękę, symbol dentysty, zawieszony obok perukarskiego sklepiku.
— Ach, jaki ty głupi, Sociu! — zawołała z nieukontentowaniem staruszka — widzisz przecie, że tutaj zęby reperują... Pułkowniku, serce, stańmy na chwilkę! — i to powiedziawszy, pociągnęła mnie do wystawki perukarskiej.
— Cóżto za jeden ten ogon, babciu? — spytał znowu wnuczek, wskazując na szynjon.
— Eh, to taki chwast do ubrania dla dam! — objaśniła babunia.
— A tenże kołtun do czego? — dodał Soterek, patrząc na kok nowomodny, arcydzieło prowincjonalnego kunsztu.
— Wysławiasz się, Sociu, gorzej jak pastuch, gorzej jak podpasicz! — przerwała mu babką, z godnością poprawiając kokardę u swego czepka. — Nie mówi się przecież kołtun tylko plika!... Gdyby nas kto podsłuchał, mógłby pomyśleć, żeśmy z ordynaryjnej klasy i że się na niczem nie znamy...
— A ot te włosy to już chyba z nieboszczyków — odezwał się znowu niezmieszany pupil. — Czort wie, ktoby sobie kładł na łeb czuprynę z trupa... Tfy, maszkara!
— Milcz, potworze! — przerwała mu zirytowana babka, odstępując od okna i ciągnąc mnie na chodnik. — Patrzajcie się, ludzie!... taki smarkacz będzie swoje zdanie wypowiadał o ubiorach damskich, ni pytany, ni proszony! A wiesz ty,
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.