żeli nam co poradzi, to go w ramię pocałuj... Ach, jak ja się boję!...
Ująłem klamkę, pragnąc uchylić drzwi, za któremi ukrywał się pedagogiczny świecznik — ale pokój był zamknięty. Nic mi więc nie pozostawało, jak tylko zapukać, co też wykonałem, usiłując (o ile to było możliwem) uzewnętrznić w pukaniu mojem cały szacunek, jaki pielęgnuję dla uczonych wogóle, a dla pedagogów w szczególności.
— A kogo tam znowu djabli niosą? — zapytano z wewnątrz. — Czy nie wiesz, łajdaku, jeden z drugim, że tylko w piątek żebrać wolno?
Na honor, nigdym nie przypuszczał, ażeby można tak szkaradnie objaśniać uczucia, jakie zapomocą palców wysłowić a raczej wykołatać chciałem; widocznie albo emeryt nie znał się na pukaniu, albo ja fałszywy system wybrałem. Cóżkolwiek bądź — faktem jest, że wynikło grube nieporozumienie, które należało teraz poprawić zapomocą metody głosowej, rzekłem tedy:
— Jesteśmy przyjaciele majora Byczkowskiego i przychodzimy prosić szanownego pana o poradę w pewnej kwestji familijnej...
— Ho! ho! — przerwał głos ze źle udawanym śmiechem — znam cię, znam, urwipołciu!... Nie pierwszy to twój figiel, hultaju!... wydrwigroszu!... Niedawno nasłałeś mi Żyda z fałszywym wekslem, a teraz znowu sam przychodzisz?... Ho, ho!
— I na ogromnym smoku jeździć będziesz... — modliła się bardzo strwożona moja przyjaciółka.
— Pan dobrodziej mylisz się zapewne? — spytałem, trochę zdziwiony tak oryginalnem przyjęciem.
— Pan dobrodziej!... pan dobrodziej!... — przedrzeźniał głos za drzwiami. — Daj pokój, Feluniu, daj pokój drabie niegodziwy!... Ja się nie mylę nigdy, tak jak się nie myliłem, kiedym Zuzi nieboszczce mówił, że wyrośniesz na łotra i że wcześniej lub później zginiesz na szubienicy. Powiadam ci
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.