i tak energicznie, jakgdyby cała przyszłość Socia zależała od szybkości i siły uderzenia w stołek przy zajmowaniu na nim miejsca.
Podeszły mizantrop odchrząknął i, zwracając się do wystraszonego Soterka, zaczął:
— Z katechizmu wiadomo nam, że skutkiem grzechu pierworodnego młodzież ma złe popędy, które tylko cierpieniem i pokorą ujarzmić się dadzą... Nieprawdaż, mały?
— Sociu! czy nie słyszysz, że się pan ciebie pyta? Odpowiadaj zaraz! — zawołała groźnie babka, widząc, że wnuczek nie zdążył jeszcze skoncentrować dostatecznej uwagi na słowa zniechęconego do ludzi emeryta.
— Skoro w to, com powiedział, uwierzymy — ciągnął poważny mówca — wnet poznamy, co robić potrzeba, aby w dzieciach przygłuszyć nasiona rzucone przez złego ducha... Nieprawdaż, moi państwo?...
— Nieprawdaż! — potwierdził bardzo stanowczym głosem uważny Socio, z triumfem patrząc na babkę, która po takim debjucie swego wychowańca niezawodnie zarumieniłaby się po białka, gdyby jej w tej chwili jaki nieprzewidziany wypadek ujął przynajmniej z pięćdziesiąt lat życia.
Szczęściem wyrozumiały pedagog kiwnął ręką na znak zupełnego odpuszczenia i kazał dalej:
— Widzimy więc, że w dobrem wychowaniu na pierwszem miejscu stawiać należy karność i posłuszeństwo. Czy nie tak?
— Tak! tak! — zawołaliśmy oboje z majorową, której wnuczek w tej chwili najspokojniej przeglądał wiszące na ścianie kopersztychy.
— Poczekaj, smoku! — szepnęła babka; czcigodny zaś Batożnicki mówił:
— Karności są dwa stopnie: pierwszy stosuje się do dzieci, umiejących mówić, drugi do tych, które już piszą. Nie myślcie jednak państwo, aby w moim systemie karność opierała się na rózdze... Rózga jest niepraktyczna...
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/089
Ta strona została uwierzytelniona.