tkliwym głosem majorowa — jak to źle być starym kawalerem!...
— Ciekawy jestem dlaczego? — odparłem dość kwaśno, przeczuwając, co się może ukrywać poza tą niewinną uwagą.
— Dlatego — odpowiedziała nerwowa osoba — że stary kawaler, niebożątko, zawsze pod koniec życia dostaje się w moc jakiej lafiryndy, megery... która z nim dziwne rzeczy wyprawia...
— Umieją to samo i żony, moja jejmość... Phy, jeszcze i jak...
— Ale z żoną miałbyś więcej przyjemności — ciągnęła majorowa, argumentując wprost do mojej osoby.
— Djabli mi po tem, kiedy już na nogi nie zdążam...
— Nie byłoby ci tak smutno, nie byłbyś taki opuszczony, jak jesteś...
— I to nanic...
— Miałbyś się z kim dzielić kłopotami...
— Niewielka pociecha...
— Żona przed tobą otworzyłaby najtajemniejsze skrytki swojego jestestwa.
— Oooo... wcalem nie ciekawy!...
— Uuuu... to paskudnik jakiś! — oburzyła się, już nie wiem za co, moja stara przyjaciółka, tonem osoby, usiłującej przypomnieć sobie, że była kiedyś młodą i niedoświadczoną.
Umilkłem już, czując, że mi się wszystka żółć po ciele rozlewa. Głowa gadatliwej kobiety jest to okseft bez szpunta: co się do niej wleje uszami lub oczami, natychmiast wylać się musi gębą. Ach! pocom ja nieszczęśliwy urodził się w zeszłym wieku, wojował za cesarza jegomości Napoleona, poznał majorowę Moździerznicką i z nią do miasteczka w interesie wnuka pojechał?... Niech mnie Bóg skarze, jeżeli ta stara jędza nie zechce mnie zrobić swoim małżonkiem, żebym tylko w złą godzinę nie wymówił... Tfy!... pokuso...
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.