— „W tydzień potem ziarnka sobie sam grzebał, rósł jak ciasto, wron drapieżnych się nie bał; czasem braciom...“
— Nooo!... co pan już nie wyrabia! — wrzasnęła w kuchni pulchna Zosia tak przeraźliwym głosem, że rozdeklamowany archiwista zamilkł jak ryba, a natomiast blada i chuda pani Pukalska, zrywając się z kanapy, jęknęła:
— Mężu mój!... Sylwciu mój!...
Namiętny Sylwcio ukazał się we drzwiach z miną baranka, któremu usiłują dowieść, że wymordował stado wilków.
— Nic... nic... kochana Weronisiu, słowo honoru, nic! Tylko... tylko miał się wywrócić samowar, ale go wporę zatrzymałem... Jakem Pukalski!...
— Bagatela! — przerwał wyrozumiały gospodarz. — A choćby się nawet i wywrócił, niewielka byłaby szkoda.
— Czyś się pan tylko nie sparzył, ptaszeńku? — zapytuje troskliwa majorowa subhastowanego właściciela dóbr doczesnych.
— Naturalnie, że się sparzył! — mruknął gniewnie archiwista, któremu w najefektowniejszem miejscu przerwano zajmującą powiastkę.
— Ooo... nie!... niech pani będzie spokojna — zapewniał moją przyjaciółkę otyły przeciwnik Towarzystwa Kredytowego.
— Możeby pan Mulnicki dokończył teraz bajeczkę? — wtrącił nieśmiało wysmukły de Pureaux.
— Nie głupim! — odparł deklamator, siadając na fotelu w taki sposób, jakby miał zamiar wyrazić najwyższe lekceważenie dla wszystkich obywateli ziemskich.
— Z samowarami zdarzają się nieraz okropne wypadki — rzekł gospodarz, chcąc widocznie zapobiec groźnym następstwom dalszych manifestacyj rozjątrzonego archiwisty akt dawnych. — Pamiętam, że rok temu, jedna panna, zawadziwszy o stolik, wywróciła sobie na suknią caluteczki samowar z kipiątkiem...
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.