— I cóż?... i cóż suknia? — zawołały razem obie damy.
— Ha, cóż... poparzyła się biedaczka i dwa tygodnie siąść nie mogła na krześle...
— Ja także miałem wczoraj straszny wypadek... — wtrącił skromny Achilles de Pureaux, spadły z etatu nauczyciel rysunków i kaligrafji.
— Czy także z samowarem? — zapytaliśmy wszyscy.
— A tak!... Wylałem sobie na moje białe pikowe spodnie całą butelkę alizarynowego atramentu...
Było aż nazbyt jasne, że prowincjonalny członek krajowego piśmiennictwa nie krępuje swojej kaligraficznej fantazji żadnemi prawidłami zdrowego rozsądku. Stąd wypływał bardzo naturalny wniosek, ten mianowicie: że prowincja budziła się już z odwiecznego letargu; do tej pory bowiem znakomitości, podobne do Achillesa, spotykano tylko w warszawskich kółkach literackich.
— Możebyśmy preferka zarznęli? — zapytał, po chwili ogólnego milczenia, były obywatel Pukalski, wysapawszy się po przygodach kuchennych.
— Sylwciu kochany! — prosiła przygnębiona małżonka.
— Ehe... co mi tam jejmość głowę zawracasz! — odparł naczelnik tworzącego się plemienia Pukalskich. — Jeść nie dają, w karty nie grają, więc chyba idźmy już spać, bo na polowanie z pewnością nie zaprowadzą...
Chciałem uściskać dzielnego Sylwestra za tak treściwe sformułowanie naszych duchowo-ziemiańskich potrzeb, — gdy wtem drzwi skrzypnęły i wszedł spocony jak mysz Soterek.
— Otóż i mój kochany pupil!... Jakże się masz? gdzieś bywał? — wita przybyłego tkliwy Gadulski, ściskając go przytem i całując tak serdecznie, jakby Socio był co najmniej rewizorem kasy, a przyjmujący go opiekun kasjerem, który popełnił nadużycie.
— Sociu, ukłoń się! — komenderuje odświeżona babka.
— A babunia gdzie? — pyta naiwny chłopiec, wodząc
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.