błędnem okiem po wszystkich sprzętach wykwintnego salonu, jakby przypuszczał, że szanowna staruszka bawi się z nim w chowane.
— Babcia siedzi przecież na kanapie, czy nie widzisz? — objaśnia go szlachetny Gadulski, wskazując na utrefioną damę.
— Sociu, chodźże tutaj! — odzywa się już drżącym zapewne z gniewu głosem babka.
— Nie pójdę! — odpowiada stanowczo nieokrzesany wnuczek z widocznemi objawami przestrachu.
— Ależ, Sociu! — reflektuje go opiekun, lękający się jakiej familijnej katastrofy.
— Kiedy-bo się boję! — mówi już napół z płaczem Soterek. — Naco babcia przyprawiła sobie głowę?
Aaa... wiecie państwo, żem jak żyję nie słyszał nic podobnego... Otóż to wychowanie na wsi!... Siedemnastoletni chłopiec nie rozumie tego, że damy mają nieograniczone prawo uzupełniać, odnawiać, przemieniać i t. d. swoje wdzięki, które przecież stanowią ich niezaprzeczoną własność. To też nie zadziwiłem się, gdy po małej pauzie, obeznana ze zwyczajami światowemi majorowa zawołała:
— Słabo mi!...
Zbyt wiele mam delikatności i dobrego serca, abym mógł wyzyskiwać kłopotliwe sytuacje, w jakich niekiedy znajdują się ukochani moi bliźni; na tem więc skończę opis powikłań, które tak niespodzianie wybuchły między czcigodną moją przyjaciółką i jej sympatycznym wnukiem. Dodam tu tylko, że przynajmniej pół godziny upłynęło, nim ustaliła się w naszem towarzystwie jaka taka harmonja i nim zawsze pełen filantropijnych uczuć Gadulski przedstawił zebranym następującą kwestją:
— Otóż tedy powiedzcie nam łaskawi państwo, jaki zawód praktyczny dla swego wnuczka ma obrać nasza kochana a obecna tu majorowa?
— Do kupca!... do kupca!... — radził uczciwy Pieprzkow-
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.