— Fe!... folwark? Jaki szkaradny wyraz! — mruknął, wykrzywiając się, publicysta. — Chciałeś pan powiedzieć fermę?
— Niech będzie fermę. Ale cóżbyś pan z nią zrobił?
— Co?... cobym zrobił?... — wykrzyknął rozentuzjazmowany Postępowicz. — Zrobiłbym ją zbiegowiskiem całego uczonego świata, środkiem ciężkości społecznego gospodarstwa, imię jej właściciela pchnąłbym do najodleglejszej potomności! — To mówiąc, nieśmiertelny Hiacynt zachowywał się tak, jak człowiek, dla którego chodzenie jest niewygodą, a siedzenie torturą.
— Jakimże sposobem zrobiłbyś pan to wszystko, co obiecujesz?
— Jakim sposobem? Bardzo prostym: fermę tę uczyniłbym polem moich socjologicznych badań.
— Socjologicznych... socjologicznych?... słyszałem, że bardzo wielu literatów warszawskich zajmuje się socjologją?
— Tak jest — odparł młody Brutus. — Dotąd głównie zajmowaliśmy się emancypowaniem kobiet, niwelowaniem klas towarzyskich, reformowaniem piśmiennictwa tudzież wyplenianiem przesądów społecznych i religijnych. Ja dopiero pierwszy skierowałbym swoją działalność na pole gospodarstwa rolnego.
— Hum! Jakichże, u djabła, środków używacie do rozstrzygania tak ważnych kwestyj?
— Bardzo pewnych... bardzo wypróbowanych!... Zawsze i wszędzie posługujemy się metodami pozytywnemi.
— Mocno byłbym panu obowiązany, gdybyś mnie zechciał poinformować co do owych metod.
Genjalny młodzieniec rzucił na mnie wzrok pełen niewyraźnego jeszcze, ale już kiełkującego majestatu; nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że umysł mój w tej chwili miał objąć taką masę prawd, jaką trudno byłoby pomieścić we wszystkich bibljotekach.
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.