że o wyjeździe z miasteczka nawet mowy być nie może; znowu więc obudziły się we mnie myśli ponure.
— Oj, oj, oj! — płakała tymczasem Pudencjanna. — Skonam!... Umrę!... Zachoruję... jeżeli temu łotrowi drugi raz nie dam cięgów!
— Sądzę, kochana pani — wtrąciłem — że nieźle byłoby doktora poprosić, jeżeli czujesz się niezdrową?
— Owszem, serce, owszem!... Poproś doktora, ale... swoją drogą muszę go zbić jeszcze, o muszę!...
Nazbyt interesowało mnie zdrowie szanownej damy, abym się mógł ociągać z zadowoleniem jej żądań. To też szybko wybiegłem do sieni, poruszyłem cały hotel od piwnic aż do strychów, połowę męskiej ludności wysłałem po doktora, całą służbę żeńską wyprawiłem do majorowej, — sam zaś, nie chcąc przez delikatność wchodzić do pokoju chorej damy, wstąpiłem do izdebki właściciela hotelu.
— O, to dopiero wisus chłopak! — zaczął gospodarz, pobożnie przymykając oczy. — Ściany i dachy popsuł mi kamieniami, Żyda okaleczył i w dodatku tak ciężko babkę zmartwił. Och, Maryja!
— Czy nie przypuszczasz pan — rzekłem — aby poszkodowany skarżył się przed władzami?
— A jemu co po tem, panie dobrodzieju?... To biedny Żyd, a na biednych i psy głośniej szczekają. Taki już świat nastał, och Maryja!
— Na honor! dałbym chętnie dziesięć, a nawet piętnaście rubli, gdyby można było tego łotra nastraszyć interwencją władz policyjnych...
Zacytowana przeze mnie cyfra podobała się widać gospodarzowi, który po krótkim namyśle odpowiedział:
— Wie pan pułkownik dobrodziej, że to będzie można zrobić. To nawet będzie bardzo po chrześcijańsku, bo się poprawi chłopaka!... Naturalnie, że figiel objaśnimy pani majorowej. Och, Maryja!...
Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.