— Będzie szedł i jutro. Nacóż panu ta wiadomość? — spytałem trochę zaniepokojony.
— Jakto naco? Przecież piechotą nie pójdę!...
— Piechotą?... do Warszawy?... Mnie się zdaje, że nawet omnibusem nie będziesz pan mógł wyjechać do Warszawy, chyba po żniwach...
— A cóż mnie żniwa obchodzą? — obruszył się mój towarzysz.
— Jakto co?... Przecież miałeś pan zamiar...
— Cha! cha! cha!... już rozumiem! — roześmiał się literat w kapeluszu z popsutym termometrem. — Już rozumiem!... Więc pułkownik myślałeś, że ja jadę objąć u pana urząd pisarza prowentowego?... Cha! cha! cha!...
— A więc gdzie pan jedziesz? — zapytałem mocno dotknięty.
— Obecnie jadę do pana, jutro pojadę do stacji, a następnie omnibusem do Warszawy. Piśmiennictwo krajowe, mój panie, więcej dziś potrzebuje rąk, niż jakiś tam folwark!
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |